niedziela, 4 czerwca 2017

prolog ↯

19 listopada, 1981

Wiatr wiał, jak szalony, wprawiając w ruch nawet grube gałęzie najstarszych drzew, liczących setki lat. Kobieta gnała przed siebie, jak szalona, żeby tylko zdążyć na czas. Miała nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone i uda się jej zapobiec najgorszemu.

Ulewa zmoczyła ją doszczętnie, nie pozostawiając na niej suchej nitki. Przemoczona i zmęczona jednak nie zwalniała kroku od ostatnich kilku dni. Miotła od zawsze była dla niej najgorszym środkiem transportu, zresztą po niedawnych wydarzeniach lepiej było nie zwracać na siebie uwagi. W końcu w ostatnich tygodniach tylu głupców wyszło na ulice i nie zachowując zasady o ukrywaniu się, świętowali zniknięcie Czarnego Pana. Ale nie ona, ona wiedziała, że to nie koniec, że Voldemort nie zniknął na zawsze i trzymała się swoich podejrzeń do samego końca.

Stanąwszy przed domem, zdjęła z głowy mokry kaptur i wedle polecenia, zastukała do drzwi cztery razy. Zaskrzypiały i lekko się uchyliły, a po drugiej stronie dostrzegła kobietę, którą dobrze znała. W końcu to między innymi do niej tu przyszła, miała nadzieję, że wieloletnia przyjaciółka pomoże jej osiągnąć cel.

Skinęła do niej głową na przywitanie, a następnie wpuściła ją do środka.

Już od progu można było usłyszeć płacz dziecka, niosący się korytarzami domu.

Odwiesiła swój mokry płaszcz na wieszak i uprzednio zdejmując buty, skierowała się w stronę salonu. Nie była tu od wieków.

George siedział przy kołysce i ściskał ją kurczowo, jakby ktoś miał mu ją za chwilę odebrać.

— Witaj, przyjacielu — powiedziała, uśmiechając się lekko. Mężczyzna nie odpowiedział, a jedynie skinął głową i wskazał jej miejsce na jednym z foteli, jednak nie zajęła go.

Owszem, była bardzo zmęczona i przeziębiona, ale zanim miała odpocząć, musiała na własne oczy ujrzeć znamię na ramieniu dziecka, będące prawdopodobnie ostatnią szansą, na uratowanie rodziny przed klątwą, rzuconą przez Elizabeth. Starą dobrą, Elizabeth.

Kiedy odsłaniała ramię dziewczynki, nie zaprotestowali, żadne z nich. Znamię było prawdziwe, dziecko miało odmienić los ich wszystkich.

— Śpij spokojnie — wyszeptała, gładząc dziewczynkę po włosach. Dziecko spoglądało na nią, przestało płakać i powoli zaczęło zapadać w sen.

Zapanowała cisza.

— Powiedzcie, że przemyśleliście wszystko, o czym pisałam wam w listach.

Theresa i George wymienili znaczące spojrzenia, które wprawiły ją w swego rodzaju niepokój. Jej misją było odwieść ich od tego pomysłu, tymczasem bez skutku.

— Lily Potter straciła już swoje dziecko, nasze będzie bezpieczne — odpowiedział stanowczo mężczyzna, podnosząc się z kanapy. — Doceniamy twoje rady i pomoc, którą nam oferujesz, ale podjęliśmy już decyzję, której nie zmienimy. Klamka zapadła.

Wzięła głęboki wdech. Znała go od pieluchy i wiedziała, że bywa bardzo uparty, czasem może nawet aż za bardzo. Ale kiedy chodziło o dziecko, rodzic nie zastanawia się nad konsekwencjami, rodzic wybiera to, co jest najlepsze dla swojej pociechy i to żadna nowość, dobrze o tym wiedziała.

— George, wiem, że się boisz — zaczęła — ale pozwól sobie pomóc. Jutro rozpoczyna się rok szkolny w Hogwarcie, porozmawiam z Dumbledorem, na pewno dołoży wszelkich starań, żeby ją chronić..

— Może nie jestem wtajemniczony w świat magii tak dobrze jak ty, ale nie sądzisz, że gdyby ten nasz cały Dumbledore był na tyle silny, za jakiego go wszyscy uważamy, to byłby w stanie pokonać Voldemorta? A wiesz co? Nie pokonał!

— George, rozumiem twoje zmartwienie..

— Zginęło dwoje niewinnych ludzi, dziecko zostało sierotą, my nawet nie wiemy, co się stało z Czarnym Panem! — krzyknął. — Mylisz się, niczego nie rozumiesz. Nie masz dzieci. Myślisz, że wiesz lepiej, bo znasz się na tym całym czary mary lepiej niż ja, ale to jest moja córka i ja będę decydował, co jest dla niej najlepsze!

— Twoja matka mnie tu przysłała! My też się o nią martwimy, martwimy się o was!

Theresa stanęła ramię w ramię z mężem, unosząc głowę dumnie do góry. Chcieli pokazać tym gestem, że już nie odpuszczą. Na pierwszy rzut oka było widać, od kogo się wywodzili.

— To nie jest najlepsze rozwiązanie — odparła spokojniej, podchodząc do nich odrobinę bliżej. — Czas jest niebezpieczny, nie możesz ot tak go sobie zmieniać! Nie zachowuj się jak egoista, bo nim nie jesteś, daj sobie pomóc.

Niestety niewiele to dało, śmiem powiedzieć, że nic. Zbliżył się do starej komody, w której jego ojciec ukrywał wszystkie rzeczy związane z magią, których nie lubił ich oglądać. Szybkim ruchem ręki otworzył ją, a z ostatniej półki zrzucił na ziemię szklaną kulę. Światła w całym domu zgasły, niebieskie smugi otoczyły George razem z całą jego rodziną, błysnęło i tyle ich widziała.

Wpatrywała się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stali oraz w roztrzaskaną na drobny mak, szklaną kulę. Jeśli dobrze pamiętała, była to jedna z ostatnich, które nie zostały oddane Ministerstwu Magii.

Stała spokojnie. Wiedziała bowiem, że w magicznym świecie żyje człowiek, który to wszystko naprawi, który znowu połączy rodzinę w jedno. Wiedziała też, że jest to czarodziej, który ma zwykle nieco inny plan, niż ona sama i właściwie to martwiło ją najbardziej.

Stała sama w rezydencji Stealnightów ze świadomością, że oni są już bardzo daleko stąd. Wzięła głęboki wdech, a następnie wydech. Jednak po chwili upadła na kolana i schowała twarz w dłoniach.

Och, Katherine jak mogłaś do tego doprowadzić?




jeśli chodzi o narrację, to tylko prolog pisany jest w trzeciej osobie, reszta tak, jak w poprzedniej wersji — z perspektywy mary.



to chyba tyle, dajcie znać, jak się podoba! c:

Szablon wykonany przez Melody